Poniedziałek , 2 grudnia , Julcia umówiła się ze swoją babcią , że będą chodzić na roraty .
Myślę sobie , kurczę , w życiu nie wstanie o 6.00 ( msza o 6.45 ).
No i co ?
Budzę moją córeńkę , a ona - oczy nieprzytomne , głos mamrotliwy , gesty nieskoordynowane .
Ale twardzielka z niej .
Odpędza resztki snu , żegna się z cieplutką podusią i podnosi się z łóżka .
Szkoda mi jej .
I tak troszkę jestem zła , że takich symbolicznych Rorat dla dzieci nie ma na przykład o 17.00 .
Ale później gdy opowiadały jak ładnie wygląda okolica Kościoła , łezka zakręciła mi się w oku.
Wczesny poranek , ciemno jeszcze , a nagle pojawiają się migające punkciki , jak świetliki w noc świętojańską .
To ludzie - duzi i mali niosą w rękach zapalone świece roratnie .
I tak dziwna radość wstępuje w serduszko , i to oczekiwanie na Święta staje się takie radosne .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz